– Różnice punktowe są minimalne, więc moim jedynym przewidywaniem niech będzie to, że ostateczny układ pierwszej trójki rozstrzygnie się dopiero w ostatniej kolejce – mówi Rafał Parobczyk, środkowy pomocnik Mazovii Mińsk Mazowiecki. W sobotę o g. 17:00 nasza drużyna zagra na Sportowej z Mszczonowianką Mszczonów.
—-
Redakcja: Wróciłeś do gry po 2-tygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją. Co to był za uraz?
Rafał Parobczyk: Był to uraz mięśnia dwugłowego uda, którego nabawiłem się w meczu pucharowym przeciwko Wiśle Płock. Byłem bardzo rozczarowany tą sytuacją i tym, że nie mogłem pomóc drużynie w kolejnych meczach. Zle znoszę takie sytuacje.
Red: Do tej pory – w tym sezonie i wcześniejszych – problemy zdrowotne Ciebie omijały?
R.P.: Przez ostatnie 3 lata właściwie nie opuszczałem meczów przez kontuzje, jak choćby w tym sezonie, gdy do meczu z MKS-em Piaseczno zagrałem we wszystkich ligowych spotkaniach. Ale cóż, jest to nieodzowny element życia sportowca i każdy z nas musi się liczyć z tym, że prędzej czy później taka chwilowa niedyspozycja mu się przydarzy.
Red: Z powodu nadmiaru żółtych kartek nie wystąpiłeś w Białobrzegach. Sytuacja powtórzyła się, czyli wygrana 5:0 po przegranej z Ząbkovią. Miałeś dodatkowy czas, aby wrócić do zdrowia, czy bardziej szkoda, iż nie zagrałeś?
R.P.: Oczywiście, że jest mi szkoda, że nie zagrałem. Nie znoszę być wyłączony z treningów czy meczów i nie inaczej było też tym razem.
Red: Mazovia jest w roli „goniącego” awans… Co Tobie podpowiada piłkarskie doświadczenie? Jak może rozwinąć się sytuacja w ostatnich 5 kolejkach?
R.P.: Cóż, jasnowidzem nie jestem. Ilu ludzi, tyle przewidywań i scenariuszy. Wiele osób twierdzi, że łatwiej jest gonić niż uciekać. Z tym akurat się nie zgadzam, wolałbym uciekać, natomiast w pełni wierzę, że wciąż jesteśmy w stanie skończyć ten sezon na minimum drugiej pozycji w tabeli.
Red: W sobotę Mazovia zagra z Mszczonowianką, która ma słabą wiosnę i już o nic nie gra. To okoliczności sprzyjające naszej drużynie?
R.P.: Nie wierzę już w piłce w coś takiego jak sprzyjające okoliczności. Być może najlepszą dyspozycję drużyna jest w stanie osiągnąć czując na sobie ciężar presji gry o awans czy utrzymanie, a być może osiągnie ją właśnie dzięki graniu bez żadnego dodatkowego obciążenia. To są rzeczy niemierzalne i nieprzewidywalne. Na potwierdzenie można przypomnieć nasz mecz z Mszczonowianką w rundzie jesiennej tego sezonu. Wówczas te mityczne okoliczności były dla nas wybitnie sprzyjające dzięki ogromnym brakom kadrowym rywala, a absolutnie nie przełożyło się to na łatwość wygrania spotkania. Zawsze trzeba być skupionym na sobie i wykonywać swoje obowiązki z maksymalną rzetelnością na jaką nas stać, nie bacząc przy tym na owe okoliczności. Jeśli piłka czegoś mnie nauczyła przez te wszystkie lata to z pewnością tego, że bardzo rzadko wybacza ci twoje błędy, a zwłaszcza zaniedbania. A najbardziej widoczne jest to właśnie w takiej sytuacji jak obecnie, gdy każdy pojedynczy błysk lub błąd może decydować o końcowym układzie tabeli.
Red: Rozmawiałeś z zawodnikiem Mszczonowianki Maciejem Wojciechowskim o zbliżającym się spotkaniu? W poprzednim sezonie razem graliście w Olimpii Zambrów. Ilu dawnych kolegów klubowych spotkałeś w tym sezonie w 4 lidze?
R.P.: Nie rozmawiałem z Maćkiem, nie mamy ze sobą kontaktu, choć przy okazji meczu być może zamienimy kilka słów. Grając w piłkę przez tyle lat, siłą rzeczy tych znajomości jest dużo. Uderzyło mnie to zwłaszcza jeszcze w trzeciej lidze, gdy po spędzeniu tam dziesięciu sezonów w pewnym momencie zorientowałem się, że nie ma drużyny, w której nie byłoby chociaż jednego zawodnika, z którym dzieliłem kiedyś szatnię. Jeśli chodzi o ten sezon to pewnie naliczyłbym takich około dwudziestu. Wspomnę Kamila Łojszczyka z Mszczonowianki, Mariusza Wierzbowskiego z Troszyna, Łukasza Krupnika z Piaseczna i Tomka Kamińskiego z Przasnysza. Ciekawa jest historia znajomości z tym ostatnim, bo graliśmy razem w piłkę, chodziliśmy do jednej klasy, a nawet mieszkaliśmy w jednym internacie, gdy mieliśmy po 13 lat. Do dzisiaj pamiętam jak spisywał ode mnie wszystkie zadania z matematyki. To był rok 2008, a udało nam się zagrać przeciwko sobie aż 17 lat później.
Red: Wreszcie Mazovia jest w optymalnym składzie. Inna sprawa, że trzeba uważać na kartki. Jaka jest atmosfera w zespole?
R.P.: Pełna wiary i determinacji. Wciąż gramy o najwyższe cele i myślę, że każdy w drużynie zdaje sobie sprawę jak ważny dla całego klubu jest najbliższy miesiąc. Będziemy walczyć do samego końca.
Red: Czy w swoich poprzednich drużynach miałeś taką sytuację, że przez cały sezon walczyliście o awans, a koniec był zwycięski?
R.P.: Dokładnie taką sytuację przeżyłem w sezonie 2021/2022 w barwach Polonii Warszawa. Przed sezonem z uwagi na duże ambicje władz klubu, szeroką kadrę i rozpoznawalne nazwiska byliśmy typowani jako murowany faworyt do awansu do drugiej ligi. Mimo to przez niemal cały rok oglądaliśmy plecy Legionovii Legionowo, a nasza strata przez większą część rozgrywek wynosiła około 7 punktów. Było wiele momentów, w których nikt już w nas nie wierzył, a jednak na kolejkę przed końcem wyprzedziliśmy rywala i finalnie cieszyliśmy się z awansu, wygrywając ligę jednym punktem. Cóż, analogie nasuwają się same. Wierzę, że historia się powtórzy.
Red: Skąd się wziął Twój boiskowy przydomek Harry?
R.P.: Często ktoś mnie o to pyta, ale zupełnie nie pamiętam. Faktem jest, że uwielbiam Harry’ego Pottera i w dzieciństwie zaczytywałem się w nim i to niejednokrotnie. Natomiast czy ktoś z kolegów kiedyś o tym usłyszał albo zobaczył mnie z książką i tak mnie nazwał? Nie wiem, choć myślę, że mogło tak być. Mnie się to bardzo podoba.