
Nie tylko piłkarze, ale i tenisiści stołowi Mazovii Mińsk Mazowiecki walczą o 3 ligę. – Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby awans był już w tym sezonie – mówi Mateusz Stawikowski, nowy zawodnik mińskiej drużyny pingpongistów, wcześniej grający na szczeblu 1-2 ligi w Coccine GKTS Wiązowna.
—-
Redakcja: Co sprawiło, że przeniosłeś się do 4-ligowej Mazovii?
Mateusz Stawikowski: Duży wpływ miała przeprowadza z mojej rodzinnej miejscowości do Mińska Mazowieckiego. Wiedziałem, że będę „zmuszony” opuścić klub z Wiązowny, gdyż sytuacja budżetowa była ciężka po nagłych cięciach finansowych ze strony Urzędu Gminy. Przenosząc się do Mińska, pomyślałem, że czemu by nie pomóc chłopakom z Mazovii skoro i tak jestem na miejscu. Znamy się z parkietów, rozmowy potoczyły się szybko i zostały odebrane pozytywnie przeze mnie, jak i przez członków mińskiego klubu.
Red: Skąd pochodzisz i w jakich klubach dotychczas grałeś?
M.S.: Pochodzę z małej wioski – Żanęcina. Całe swoje „tenisowe” życie spędziłem w GKTS Wiązowna, jestem jego wychowankiem.
Red: Skąd pasja do tenisa stołowego?
M.S.: Zaczęło się w szkole podstawowej, w 4 klasie jak pamiętam. Tomasz Grzybowski reaktywował sekcję tenisa stołowego, a ja przyszedłem na pierwsze, otwarte zajęcia. Był jeden stół, Tomek odbijał z każdym po parę piłek. Kolejka była z 50 osób… Po kilku zagraniach usłyszałem: „super, mam nadzieję, że wpadniesz na kolejne zajęcia”. I tak zaczęła się moja przygoda z tenisem stołowym.
Red: Jak wyglądało funkcjonowanie Twoje i zespołu w 1 lidze, chodzi mi o liczbę treningów, analizy gier swoich i rywali, wyjazdy w przeddzień meczów?
M.S.: W 1 lidze trzeba już być cały czas w treningu. Hektolitry potu wylane na treningach i sparingach. Chociaż można powiedzieć, że byliśmy „amatorami” na tym poziomie rozgrywek, to jednak w naszej kadrze poza 3-4 wychowankami było zawsze 2-3 zawodników ściągniętych z doświadczeniem na arenie ogólnokrajowej. Znali rywali, mówili kto ma jakie mocne i słabsze strony. Ważnym elementem na tym poziomie są piłeczki. Niestety, najdroższe firmy Butterfly są ciężkie do „ogrania” np. przed meczami w Gdańsku czy Toruniu. Przeciwnicy na stałe grają tymi piłkami, którymi my trenowaliśmy przez 2 tygodnie. Dlatego w głowie przed meczem pojawiała się myśl: „to te piłki”.
Co do spotkań w Zielonej Górze czy Gorzowie Wielkopolskim jechaliśmy na 2 dni. Były też wyjazdy łączone, kiedy kluby znajdowały się niedaleko siebie. Najdłuższy wyjazd był do Karnieszewic, niedaleko Koszalina, po drodze mecz w Gdańsku czy w innej miejscowości.
Red: Jak blisko, a może daleko byłeś od poziomu superligi?
M.S.: Muszę przyznać, że nigdy… To zupełnie inny poziom, trzeba się skupić tylko i wyłącznie na graniu.
Red: Kto należy do Twoich krajowych i zagranicznych idoli, wzorów w tym sporcie?
M.S.: W Polsce lubię oglądać Miłosza Redzimskiego, z którym miałem okazję grać w Mistrzostwach Województwa Mazowieckiego. Miłosz już wtedy był w czołówce Polski. Zagraniczni zawodnicy to Chińczyk Ma Long, a w Europie zawsze lubiłem oglądać legendę, Niemca Timo Bolla. Obecnie bardzo podoba mi się styl Szweda Trulsa Moregardha.
Red: Jakie jest Twoje rozeznanie co do siły Mazovii i rywali w grupie B?
M.S.: Przed sezonem bardzo mało wiedziałem o zawodnikach rywali. Znam kilku, w przyszłości grywałem z nimi na różnych turniejach. Nie będę ukrywał, jak dowiedziałem się, że Mazovia została niesłusznie zdegradowana do 4 ligi, to zrobię wszystko co w mojej mocy, aby był awans już w tym sezonie. Wiem też, że zespoły z drugiej grupy nie chcą na nas wpaść w barażu o 3 ligę.
Red: Twoje atuty w pingpongowej rywalizacji?
M.S.: Z pewnością czop na stronie bekhendowej. Niektórzy zawodnicy po prostu nie umieją grać na tak stylowe okładziny. Wydaje mi się, że jeszcze atutem jest mocne uderzenie z forhendu i umiejętność zmiany kierunku uderzenia w ostatniej chwili.


