
Piękną kartę w historii Miejskiego Klubu Sportowego Mazovia Mińsk Mazowiecki zapisali rugbiści. Okazją do spotkania po latach była Gala 100-lecia Dumy Mińska, zorganizowana przez prezesa Andrzeja Kucia, wielkiego miłośnika rugby, piłki nożnej, ale i kilku innych dyscyplin. Wśród zaproszonych gości był wieloletni zawodnik Mazovii i Mechanika, 63-letni Leszek Kopczyński.
—-
Redakcja: Kiedy poznał pan rugby?
Leszek Kopczyński: To była druga połowa lat 70., kiedy uczęszczałem do mińskiego „Mechanika”. Byłem w klasie sportowej o profilu… koszykarskim. Nasz trener i nauczyciel Bogdan Wicik organizował zimowy obóz i byłem przekonany, że jadę z koszykarzami. Tymczasem udałem się do Pyzówki koło Nowego Targu, ale z drużyną rugbistów. Bardzo podobała mi się ta dyscyplina sportu, to była miłość od pierwszego wejrzenia.
Co było takiego szczególnego w rugby?
Dynamika, zmienność akcji, boiskowa współpraca. W drużynie nikt nie odpuszczał, każdy walczył. Byłem szybkim chłopakiem, więc wykorzystywałem ten atut.
Jak odbywało się poznawania rugby? Dziś wszystkiego można dowiedzieć się z internetu.
Przełomem było wspomniane zgrupowanie, gdzie szybko złapałem, o co chodzi w przepisach gry w rugby. Rano mieliśmy trening narciarstwa biegowego, a po południu po 2-3 graliśmy w śniegu w rugby. Przyjemnością było uganianie się za piłką w takich warunkach i scenerii. Niedługo później trener Zbigniew Mirosz zorganizował nam, młodym zawodnikom, sparing z seniorami Skry Warszawa, czołowej drużyny w kraju. Spotkanie w błocie było świetną weryfikacją.
Jakich rugbistów szukał szkoleniowiec? Silnych czy szybkich, grzecznych czy łobuziaków?
Początkowo chciał mieć w zespole samych byczków, ale z czasem zmienił zdanie i chętnie przyjmował też chudych i szybkich, takich jak ja. Często trener Mirosz dawał przykład Jurka Milarta, którego początkowo nie wziął do drużyny z powodu słabszych warunków fizycznych, a ten wyjechał do Warszawy i zrobił fajną karierę.
Trudności dla młodych zawodników?
Myślę, że sporym wyzwaniem była gra w defensywie, trzeba było nauczyć się zatrzymywać szarżujących rywali. Oczywiście jeśli my atakowaliśmy, to umiejętnie uciekało się przed przeciwnikami.
Na jakich pozycjach pan występował w Mechaniku i Mazovii?
Byłem łącznikiem młyna, zarówno w Mińsku Mazowieckim, jak i później w Skrze oraz w lidze francuskiej. Później wróciłem do kraju i w AZS Warszawa też grałem na „dziewiątce”.
W mediach w latach 80. rugby nie było zbyt często pokazywane…
Jeśli telewizja pokazała jakiś urywek spotkania krajowego lub zagranicznego to byliśmy przeszczęśliwi. Pamiętam, że kiedyś będąc ze Skrą na obozie w Bielsku-Białej trafiliśmy w sklepie na koszulki do rugby, z typowymi dla naszego sportu gumowymi guziczkami. Na co dzień nigdzie nie można było takich dostać. Każdy z nas, zawodników, kupił sobie po jednej, a trener wziął trzy komplety.
Jeździliście też na mecze do sąsiednich krajów?
Opowiem historię z wyjazdu do niemieckiej Bremy. Sponsorem miejscowego klubu był bank, a jego dyrektor zaprosił nas na uroczysty obiad na dachu pięknego budynku. Wykwintne dania, pięknie podawane, do tego w otoczeniu ogrodu na dużej wysokości… To robił niesamowite wrażenie.
Wracając do Mińska Mazowieckiego, gdzie rozgrywaliście swoje spotkania?
Naszym domem był stadion przy Sportowej. Słupy opierało się o bramki piłkarskie i przywiązywało do poprzeczki. A wcześniej jeszcze chłopaki opowiadali, że grali na boisku jednostki wojskowej.
Najważniejsze sukcesy?
Z Mechanikiem graliśmy w Pucharze Sztandaru Młodych, czyli nieoficjalnych Mistrzostwach Polski juniorów. Wygraliśmy grupę eliminacyjną, a w turnieju finałowym na Skrze pokonaliśmy Sopot i dopiero w meczu o złoto przegraliśmy z Sochaczewem.
W 1981 roku sześciu zawodników Mechanika zostało powołanych do reprezentacji Warszawy na mecz w Berlinie, a potem trzech na spotkanie w Bukareszcie.
Z Mazovią z kolei rywalizowaliśmy w 2 lidze, początek lat 80… W pierwszej rundzie przegrywaliśmy minimalnie mecz za meczem, nic nam nie szło. Ale solidnie przepracowaliśmy zimową przerwę i w kolejnym roku wszystko wygrywaliśmy. Wtedy nastąpiły zmiany w organizacji rozgrywek i sezon trwał aż trzy rundy. Zajęliśmy 3 miejsce.
Spotkał mnie zaszczyt i w jednym spotkaniu wystąpiłem z trenerem Zbigniewem Miroszem. Przychodził na nasze treningi, aż w końcu Andrzej Kuć zdecydował, że zagra w drużynie. Bardzo nam było miło.
Po latach zawodnicy rugby spotkali się na Gali z okazji 100-lecia Mazovii.
Było nas łącznie 16, ale nie wszyscy mogli przyjechać. Fajnie było znów powspominać, szczególnie, że okazja była wyjątkowa. 100-lecie klubu znów nas scaliło! Z Andrzejem Kuciem przypomnieliśmy, że jeszcze niedawno graliśmy w Siedlcach w nieoficjalnych Mistrzostwach Europy weteranów. Miłość do rugby przetrwała, mam wielu znajomych z tego sportu, w Polsce i we Francji, z którymi utrzymuję kontakt.


