Dominik Sadzawicki pomimo dosyć młodego wieku (28l.) może pochwalić się bardzo bogatym CV. Urodzony Poznaniak w swojej dotychczasowej karierze reprezentował czołowe kluby z południowej Polski. Jako junior grał w Zagłębiu Sosnowiec i Gwarku Zabrze. 10 lat temu, jako zaledwie 18-latek przez półtora roku grał w I-ligowym GKSie Katowice, a za chwilę jeszcze przed 20-stą, stał się podstawowym graczem Górnika Zabrze. Zajął z nim 7 miejsce w sezonie 2014/15. Rok później przyszedł dołek, spadek z najwyższej ligi i kontuzja. W między czasie został powołany do kadry narodowej U-20 i odnosił z nią sukcesy grając ramie w ramie z Piotrem Zielińskim. Po kontuzji odbudował się w Stali Mielec. Następnie przyszedł czas na Bruk-Bed Termalicę, Stal Rzeszów, Pogoń Siedlce i Kotwicę Kołobrzeg. Zapraszamy na wywiad rzekę z niewiarygodnie aktywnym piłkarzem, bo na tak bogatą biografię mogłoby się złożyć kilka życiorysów piłkarskich.
Red.: Urodziłeś się w Poznaniu, czy to Twoja rodzinna miejscowość? Dlaczego w juniorach nie grałeś w Wielkopolsce, tylko pierwsze kroki stawiałeś w Sławkowie na Śląsku?
DS: Tak, urodziłem się w Poznaniu ale ze względu na to iż mój ojciec też był piłkarzem i podróżował po Polsce, nie pamiętam tamtych czasów. Pierwsze momenty w które sięgam pamięcią to już właśnie Śląsk, Sławków, strony rodzinne. Tam stawiałem pierwsze kroki w młodzieżowej piłce.
Red.: Na jakim poziomie rozgrywkowym grał Twój ojciec i w jakich klubach?
DS: Ojciec ma prawie 300 meczów w Ekstraklasie, podium. Także bez większych sukcesów, ale ilość spotkań budzi respekt.
Red.: Czyli talent odziedziczyłeś po ojcu. A kto Cię dojrzał w tym tyglu kopalń… młodych talentów na Śląsku i dał szansę gry w Sosnowcu?
DS: Jak byłem młody wyróżniałem się na tle innych zawodników ze swojego rocznika. W wieku 8-9 lat zawsze grałem z 2-3 lata starszymi zawodnikami. MKS Sławków w trampkarzach grał z Zagłębiem Sosnowiec. Grałem na środku obrony w MKS, wziąłem piłkę, przebiegłem z nią całe boisko i strzeliłem bramkę. Przegraliśmy jakoś 1:14, ale możliwe że to był ten moment.
Red.: Pamiętasz nazwiska pierwszych trenerów?
DS: W Sławkowie nie, w Zagłębiu Sosnowiec trener Adrian Zbroja był naszym opiekunem, dobrze wspominam trenera.
Red.: Gwarek Zabrze to znana szkółka i kuźnia talentów Górnika w całej Polsce, jak ona wygląda od wewnątrz z Twojej perspektywy?
DS: W momencie kiedy szedłem do Gwarka była to jedna z najlepszych szkółek w Polsce. To był kolejny krok do zostania piłkarzem. Byli tam chłopaki z całego Śląska i Polski, internat, wszystko zaaranżowane pod piłkę. Na tamten moment warunki były bardzo dobre. Wykształceni trenerzy pod okiem których mogliśmy robić postępy. Z perspektywy czasu brakowało mi tam tylko jednego, zadbania o Nas jako o młodych chłopaków pod względem żywienia w internacie, gdyby ten mankament poprawić to bez zastrzeżeń, było wszystko by młody chłopak mógł się rozwijać.
Red.: Nie strasz młodych adeptów. Co dawali na obiad?
DS: To były jeszcze inne czasy, dużo mniejsza świadomość ludzi, trenerów, rodziców. Swojska Polska – tania kuchnia. Obiady np. pierogi mrożone z wody. Na kolacje 2 białe kajzerki i pasztet „Kogutek” w małej puszce. Ale dojadaliśmy żelkami…
Red.: Przyszedł czas na seniorkę i występy w bardzo zasłużonym dla polskiej piłki I-ligowym GKSie Katowice. Klub ten od dłuższego czasu chce odbudować swoją potęgę z dawnych lat, chociażby z czasów Jana Furtoka. Gieksa w której zagrałeś półtora sezonu to dla 18-latka nie lada doświadczenie.
DS: GKS Katowice to moja miłość od młodzieńczych czasów. Od 13 roku życia jeździłem na GieKSę jako kibic. Były 3 sezony pod rząd w których nie opuściłem ani jednego meczu u siebie, wszystkie obejrzałem z trybun. Mając 16 lat miałem 2 marzenia odnośnie piłki. Zagrać w GKSie i Górniku Zabrze w Ekstraklasie. Wtedy była już zgoda, jako dla kibica było to dla mnie spełnienie. Tak się ułożyło, że w Katowicach dane mi było debiutować w seniorskiej piłce. To są przeżycia nie do opisania. Mogłem dalej jeździć na wszystkie mecze lecz już jako główny aktor, z kolegami na trybunach. Wspaniale wspominam ten czas i pierwsze doświadczenia z dorosłym futbolem.
Red.: Górnik Zabrze musiał chyba dużo zapłacić za taki talent, żeby reprezentował go w ekstraklasie? Wysokie 7-me miejsce w sezonie 2014/15 to tez twoja zasługa. Jak wspominasz ten sezon?
DS: Szedłem do Zabrza ze świadomością, że czeka mnie mnóstwo pracy, by dostać szansę na grę. Jednocześnie spełniałem swoje dwa marzenia jeśli chodziło o dorosłą piłkę. Nie znam szczegółów transakcji i nigdy mnie to nie interesowało szczerze mówiąc. Tak, 7 miejsce było fajnym jak na tamten czas osiągnięciem. Ale Ja tam bardziej się uczyłem, bo miałem od kogo. Mnóstwo doświadczonych piłkarzy w szatni: Radek Sobolewski, Błażej Augustyn, Seweryn Gancarczyk, Rafał Kosznik, mógłbym tak wymieniać. Bardzo mocna kadra, a jednak udało mi się zagrać prawie cały sezon. Nie było wtedy wymogu młodzieżowca.
Red.: W tym czasie zostałeś powołany również do reprezentacji Polski U-20.
DS: Tak, dobre występy w Zabrzu to też powołania i kadra Polski do lat 20. W sumie, na tamten czas była to ostatnia reprezentacja przed kadrą A. To chyba najlepsze wspomnienie i doświadczenie w mojej przygodzie z piłką. Mieliśmy wtedy super rocznik, Piotrek Zieliński, Tomek Kędziora, Przemek Frankowski, Bartek Drągowski, Paweł Dawidowicz. Cała otoczka i profesjonalizm, tam mogłeś naprawdę poczuć się piłkarzem. Każdy występ z orzełkiem na piersi to było coś wielkiego. Trenerem był Marcin Dorna, później Miłosz Stępiński. Ogrom wiedzy bił od trenerów. Wygraliśmy turniej 4 narodów, w grupie Szwajcaria z Embolo, Włochy, Niemcy z Arnoldem. Naprawdę mega fajne przeżycie.
Red.: Piękny czas i doświadczenie, ale wróćmy na ligowe podwórko. Półtora sezonu w Górniku Zabrze i na koniec 2016 jednak spadek. To była klęska i niedowierzanie w oczach całego piłkarskiego krajowego środowiska. Co się stało? Jaki miała ta sytuacja wpływ na Twoją dalszą karierę, bo na jesieni nie grałeś?
DS: Po sporych problemach z plecami w kwietniu zerwałem więzadła krzyżowe, więc praktycznie całą rundę oglądałem z pozycji leżącej, bądź siedzącej przed telewizorem. Wtedy zaczynała się plaga moich urazów, a było ich sporo. Spadek wiadomo, najgorsze doświadczenie dla zawodnika, tym bardziej jeśli nie możesz pomóc drużynie.
Red.: Kolejny rozdział w Twojej karierze to I-ligowa Stal Mielec. Każdy z siwą czupryną pamięta duet z końca lat 70-tych Lato-Szarmach, ale to nie Twoja pozycja. Jak się odbudowywałeś w Mielcu?
DS: Myślałem, że po półrocznej przerwie od grania z powodu kontuzji spokojnie znajdę klub w Ekstraklasie. Niestety, nic takiego się nie stało, mimo iż dostawałem wiele zapewnień, że tak będzie. Trener Zbigniew Smółka dał mi szansę się odbudować, za co jestem wdzięczny. Stal nie była jeszcze wtedy na tym poziomie organizacyjnym co teraz, wiele rzeczy dopiero raczkowało. Dużo się działo dzięki trenerowi i my musieliśmy podnosić poziom na każdym froncie, fajne doświadczenie
Red.: W meczu z Zagłębiem Sosnowiec w kwietniu 2018 (przegranym 1:3), przeciwko swoim dawnym kumplom dostałeś dwie żółte kartki i wyleciałeś z boiska! To tylko przypadek, bo na ogół łapiesz mało kartek?
DS: Większość spotkań w których złapałem dwie żółte kartki to duże babole ze strony sędziów. Nie pamiętam dokładnie tamtych kartek, ale później np. w Niecieczy dostałem drugą żółtą za to że.. przeciwnik mnie trzymał przy ich rzucie wolnym i się ze mną przewrócił. Dodatkowo zagwizdał karnego przeciw nam. Sędziowska patologia, ale z tego co się dowiedziałem miał papiery głównie ze względu na znajomości…
Red.: No tak, znamy to również z wojewódzkich boisk. Następna stacja to niesamowita Bruk-Bet Termalica, która świeci mocnym światłem na piłkarskiej mapie Polski już od kilku ładnych lat. Jak trafiłeś pod strzechy „Słoników?
DS: Pograłem u trenera Smółki, gdy odszedł przyszedł trener Skowronek. Kazał mi szukać klubu, ale musiałem wypełnić cały kontrakt do czerwca, więc przez 3 tygodnie jeszcze trenowałem. Dużo się zmieniło, bo trener wziął mnie na rozmowę i docenił te 3 tygodnie, ponieważ chciał żebym jednak został w Mielcu. Termalika warunki finansowe zaproponowała nie do odrzucenia, więc zdecydowałem się na przenosiny. Tym bardziej, że była dużo większa perspektywa powrotu do Ekstraklasy.
Red.: Na jesieni 2019 przeniosłeś się jednak z Termaliki do Stali Rzeszów, która zawsze miała I-ligowe uzasadnione aspiracje.
DS: Tak, to był na papierze super projekt, pełny profesjonalizm. Miałem wtedy do wyboru 1 ligową Wartę Poznań, lecz nie wiadomo było co z Wartą będzie (w tym sezonie awansowała do ekstraklasy) lub ułożoną Stal. Wspólnie z managerem zdecydowaliśmy się na Stal. Okazało się to kolejnym trafnym wyborem w mojej przygodzie z piłką. Złamana noga, nieudana przygoda. Poznałem tam super ludzi lecz pod względem sportowym dla mnie to porażka.
Red.: Wiosna 2020 to chwilowy kierunek na północ do środkowo-wschodniej Polski. Reprezentowałeś barwy naszego sąsiada – Pogoni Siedlce. Ta II-ligowa przygoda ze skazywanym na spadek zespołem okazała się całkiem niezła. Ten sezon należy uznać za udany. Pogoń utrzymała się na 10 miejscu.
DS: To była półroczna przygoda i runda w której zrobiliśmy mistrza wiosny w 2 lidze. Dzięki temu się utrzymaliśmy. Fajny moment po złamanej nodze i problemami ze zdrowiem w Stali Rzeszów, bo mogłem znowu cieszyć się piłką. Wtedy też właśnie zacząłem mieszkać w Warszawie z narzeczoną.
Red.: Ale wróciłeś do Stali Rzeszów i rozegrałeś w jej barwach znowu kilka gier w sezonie. Czy to kontuzje, czy konkurencja na pozycji, ze nie grałeś wszystkich meczów?
DS: Nie, dostałem od razu informacje, że są młodzieżowcy na moje miejsce. Ja będę rywalizował gdzie indziej. Ale rywalizacji żadnej nie było. O to mam największe pretensje. Po prostu zostałem skreślony i choćby nie wiem co się działo po prostu nie grałem.
Red.: To faktycznie musiało być frustrujące. W następnym roku przeniosłeś się nad morze, do samego rozśpiewanego żołnierską pieśnią Kołobrzegu. Tam zarzuciłeś kotwicę, znowu na półtora roku. To w Twoim przypadku już standard. Ale mówiąc poważniej, zebraliście świetną pakę na awans do II ligi i udało się.
DS: Tak, przenosiny do Kotwicy, pierwszy raz zszedłem poza poziom centralny, ale z wizją awansu. Co też się stało i mogliśmy się cieszyć z sukcesu. W Kotwicy także nie omijały mnie różnego rodzaju kontuzje, mentalnie jestem bardzo silny, ale z dala od domu, co chwilę z problemami zdrowotnymi ciężko było cieszyć się warunkami do życia.
Red.: Na jesieni obecnego sezonu 2022/23 grałeś w Kotwicy na poziomie II-ligowym. Zajęliście jako beniaminek 1 miejsce na półmetku rozgrywek! Jesteście w mega-gazie, a Ty przechodzisz w zimie do Mazovii Mińsk Maz., która walczy o III ligę.
DS: Nie ukrywam, że głównym powodem rozstania z Kotwicą była chęć mojego powrotu do domu. Są momenty w życiu kiedy trzeba przemyśleć pewne rzeczy i podjąć trudne decyzje. Ja postanowiłem wrócić do domu, do Warszawy. Całe życie poświęciłem piłce, tym razem piłkę poświęciłem życiu i rodzinie, narzeczonej. Uznałem, że to jest moment w którym muszę się też powoli dywersyfikować zawodowo. W Warszawie mam do tego duże możliwości. Jedak wiem że z moich umiejętności ktoś może skorzystać, bo znam swoją wartość piłkarską. Nie miałem konkretnych propozycji z 2 ligi w okolicach Warszawy. Wyjeżdżać już nie chciałem. 3 ligowe kluby były zainteresowane lecz to Mazovia wydała mi się lepszym wyborem niż 3 ligowe kluby. Trener, kadra zespołu, organizacja, później też wspólny język z Prezesem. Wszystko wypadło pozytywnie, więc podpisaliśmy kontrakt i będziemy walczyć o 3 ligę.
Red. Świetnie. To dla kibiców Mazy doskonała wiadomość. Jak się aklimatyzujesz w Mińsku Maz.? Jaka atmosfera w szatni?
DS: W samym Mińsku nie przebywam za dużo, bo tak jak mówiłem wcześniej, mieszkam w Warszawie. Jeśli chodzi o klub jest dobrze. W szatni znałem trenera, chłopaków, Wojtka Trochima czy Eryka Więdłoche, zawsze wtedy aklimatyzacja przychodzi łatwiej i szybciej. Atmosfera w szatni jest dobra, „piłkarska”, więc jest śmiesznie, z humorem. Mamy dobre warunki do pracy, klimat jest mocno nastawiony na sukces.
Red.: ok, dziękuję Dominik za rozmowę. Mam nadzieję, że kibicom znad srebrnej dostarczysz radości w nadchodzącej rundzie.
DS: Mam taką nadzieję. Dzięki.